czwartek, 11 kwietnia 2013

Piosenka {45} "Przepłynąłbym wszystkie oceany, żeby zobaczyć Twój uśmiech."

*Nialler*
  Krzyk Paula, oznajmiający, że mamy się szykować. My nie ogarnięci. Biegaliśmy po hallu, przepychając się i wygłupiając jak zawsze. Hazza ganiał się z Lou, oblewając wodą, wszystko co stanęło im na drodze. Zayn przedrzeźniający Paula, a Li, nie zwracający uwagi, na to co go otaczało, siedział w przedsionku i słuchał muzyki.
  W tej chwili moje oczy spowił mrok. Ciemność. Wszedłem do ciemnego pomieszczenia. Spróbowałem nacisnąć włącznik światła, lecz nigdzie nie mogłem na niego natrafić. Moje oczy za cholerę nie mogły przyzwyczaić się do ciemności.
- Co jest? - syknąłem, wchodząc dalej do pomieszczenia.
- Czegoś szukasz? - zagadnął kobiecy głos.
Przestraszony odwróciłem się do tyłu i zerknąłem na wysoką ciemno-blond włosą dziewczynę. Uśmiechała się szeroko. Po chwili w lekkim świetle poznałem kto to jest. Moje oczy o mało nie wyszły z orbit. Zapomniałem jak się oddycha...
- Ej, ej. Spokojnie. - powiedziała, zaalarmowana moim zachowaniem.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną taka gwiazda. - wydukałem.
Dziewczyna rozpromieniła się i zarumieniła.
- Demetria Lovato. We własnej osobie.

*Emily*
  Ponownie wcisnęłam zieloną słuchawkę. Ponownie nieosiągalny. Zaczęłam się martwić nie na żarty. Harry i Louis standardowo, pewnie nie mieli przy sobie telefonów. Zayn pewnie miał wyłączony dźwięk, a Liam... Liam po prostu nie odbierał. Nie chciałam denerwować Paula. Wiedziałam, że miał stalowe nerwy, jednakże dziś koncert, a nie chciałam rozpraszać Higginsa.
- Kochanie, coś się stało? - spytał Tata, wchodząc do salonu.
Telewizor był włączony na BBC, na który mieli emitować koncert chłopców. Mocno ściskałam telefon w dłoni, przyciskając dłoń do ust. Brwi miałam ściągnięte w zmartwionej minie.
- Nialler nie odbiera. - odparłam cicho.
- Może nie słyszy? Sama mówiłaś, że za jakieś czterdzieści minut zaczyna się koncert. Pewnie ich Paul nieźle zagania. - powiedział pokrzepiająco. Zerknęłam na niego z przymrużonymi oczyma. Przytaknął lekko głową.
Wzruszyłam ramionami i zerknęłam ponownie na telefon. Żadnych nowych powiadomień. Nie uśmiechało mi się takie czekanie. Nie wiele więcej myśląc, wykręciłam numer do Paula.
-' Paul Higgins, słucham? - odezwał się, bardzo oficjalnym głosem Paul.
- Cześć, Paul.
-' Oh, cześć, cześć Emily. Coś się stało? Brzmisz nieswojo.
- Paul coś z Niallem nie tak? Nie odbiera moich telefonów. - powiedziałam.
-' Hm. Powinien być w pokoju. Za pięć minut mieli być gotowi przed hotelem. - odparł lekko zdumiony. - A próbowałaś do któregoś z dzieciaków dzwonić?
- Tsa, ale Zayn pewnie ma wyciszone dźwięki. Hazza i Lou pewnie nie mają przy sobie telefonów, a Liam po prostu nie odbiera. Jak na złość. - syknęłam.
-' OK mała, idę już zobaczyć. Jak go znajdę, ochrzanić i kazać do ciebie oddzwonić?
- Czytasz mi w myślach. - powiedziałam lekko.
-' To do usłyszenia. Oglądaj BBC. - polecił. - Trzymaj się.
Rozłączyłam się i wsunęłam nogi pod koc. Ziewnęłam przeciągle. Miałam zamiar obejrzeć cały koncert, choćbym nie wiem co. Los jest dla mnie tak łaskaw, że jutro miałam lekcje na dziewiątą czterdzieści.

*Nialler*
  Wyszedłem przed hotel, gdzie stał Louis z Hazzą i przekomarzali się o coś mało istotnego. Wcisnąłem ręce w kieszenie i moja dłoń zetknęła się z telefonem. Wyciągnąłem go i otworzyłem szeroko oczy. "12 nieodebranych połączeń, od: Ems xx"
- Ej, Niall, coś ty taki, jakbyś ducha zobaczył? - zaśmiał się Lou, klepiąc mnie po ramieniu.
- Zaczekaj. - strzepnąłem jego dłoń z ramienia i odszedłem na bok. Wykręciłem numer i przyłożyłem słuchawkę do ucha. - Kochanie odbierz. - westchnąłem sam do siebie.
-' Słucham. - rzuciła oschle Emily.
- Kochanie, bardzo cię przepraszam. Miałem wyłączone
-' Nie tłumacz się. - przerwała mi chłodnym głosem.
Przełknąłem ślinę. Wkurzyła się i to nieźle.
- Kochanie, ale - znów nie dano mi skończyć.
Chłopcy przyglądali się mojej przestraszonej minie i mieli ze mnie ubaw. Lou i Hazza siedzieli na ławce i o czymś zawzięcie dyskutowali, a Zayn i Li żartowali sobie ze mnie. Zmierzyłem ich ostrym spojrzeniem i skoncentrowałem się na rozmowie.
-' Zadzwoń nim wejdziecie na scenę. - rzuciła i rozłączyła się.
 Po drugiej stronie sygnał rozłączenia, stawał się strasznie irytujący. Spojrzałem w wyświetlacz "Rozmowa zakończona". Westchnąłem cicho i wsiadłem do tourbusa.
Za niedługo nasz pierwszy koncert.

  Weszliśmy za kulisy. Na widowni było już ponad kilka tysięcy osób. Gula podeszła mi do gardła. Żołądek skręcił mi się w kłębek nerwów. Cały dygotałem. Przeszły mnie dreszcze i zrobiło mi się zimno.

  Za chwilę miałem wyjść przed kilku tysięczną publiczność. Chyba zjadał mnie stres. To zbyt wiele dla mnie, pomyślałem.
A co jeśli się zbłaźnię? 
- Stary, to nasz dzień. - szepnął mi mulat na ucho. Uśmiechnąłem się do niego słabo. - Dobrze się czujesz? - spytał, z lekkim niepokojem.
- Tak, to tylko... Stres. - wyjaśniłem.
Zayn ścisnął moją lewą dłoń, a w prawą swoje palce wplątał Louis. Zaraz obok nas znaleźli się Hazza i Li. Wzięliśmy głęboki wdech i popatrzyliśmy się po sobie.
- Tyle na to czekaliśmy. - szepnął Li ze łzami w oczach.
- Od czasów X-Factora, to nasza pierwsza tak duża publiczność. - zauważył Lou.
  Każdy z nas uśmiechnął się szeroko na wspomnienie czasów X-Factora. Nawiązanie naszej braterskiej przyjaźni, spełnienie marzeń. To było to, czego każdy z nas pragnął. Łza zakręciła mi się w oku. Tak wiele się zmieniło. Wydorośleliśmy od pobytu w domu Simona Cowella. Zmieniliśmy się, lecz odrobinę. Wciąż, byliśmy dzieciakami, którzy bawią się i korzystają z życia.
  Paul oparł dłonie na ramionach Hazzy i Louisa. Spojrzał po nas i z wielkim uśmiechem powiedział:
- No dzieciaki. Dajecie z siebie wszystko, czyli: jesteście sobą.
Przytaknęliśmy na znak zrozumienia. Po moim policzku spłynęła łza, którą Liam starł swoim opuszkiem palca. Zerknąłem na niego. Po jego policzkach także spływały łzy, choć na twarzy gościł radosny uśmiech.
- Kim jesteśmy? - spytał Hazza, uśmiechając się, a w jego policzkach zagościły, dwa słodkie dołeczki.
- One Direction! - krzyknęliśmy razem.
  Ścisnęliśmy się mocniej i wybiegliśmy na scenę. To co zobaczyłem przed sobą, zaparło mi dech w piersiach. Czułem jak moje serce przyspiesza. Chciało wyrwać się z moich wnętrzności.
  To zdecydowanie było to, czego pragnąłem.
  Tłum fanek skandował, krzycząc nasze imiona. Krzycząc, że nas kochają. Przełknąłem ślinę i krzyknąłem do mikrofonu.
- Witajcie, kochani!
Piski zwiększyły na sile, a na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech. Zerknąłem na chłopców. Tak samo jak ja, w środku skakali z radości, lecz na zewnątrz jedynie szczerzyli się do widowni.
  Koncert rozpoczęliśmy Up All Night, później What Makes You Beautiful. Nadeszła pora na Twitterowe pytania.
Na banerze wyskoczyło pytanie "Kto jest idealny, niezaprzeczalnie?" Podniosłem mikrofon do ust, by powiedzieć, że fani, jednak gdy uniosłem wzrok, cztery palce były wymierzone we mnie.
- Serio, ja? - zaśmiałem się, zaskoczony.
- Oh, jaki skromniś. - zażartował Lou, klepiąc mnie w tyłek. Zmroziłem go wzrokiem. Puścił mi oko i przemaszerował, zabawnym krokiem, na drugi koniec sceny.
- A teraz, nasz kochany blondasek - zaczął Zayn, wpatrując się w moje niebieskawe oczy.
Jego czekoladowe iskrzyły się w świetle reflektorów. Jego skóra lekko zabłyszczała, od potu. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Chciałby zadedykować jeden z naszych utworów, który na pewno znacie! - zaśmiał się. Widownia zapiszczała.
Louis podszedł do mnie i pchnął we mnie gitarę. Moją gitarę. Z napisem " Kocham cię. x ", który napisała Emily. Ścisnęło mnie w gardle. Usiadłem na kanapie, a pod mój nos został podetknięty mikrofon.
Odchrząknąłem cicho i spojrzałem na chłopców. Uśmiechali się pokrzepiająco.
- Stand up, pamiętacie, nie? - zapytałem retorycznie widownię, na co ona wybuchnęła ogromnym piskiem. Zaśmiałem się, strojąc gitarę. - Tę piosenkę dedykuję moje kochanej, Emily. Wiem kochanie, że siedzisz zapewne przed telewizorem, opatulona w koc. W rękach trzymasz jeden ze swoich ulubionych kubków, i wyczekujesz nas. Kocham cię, mała.
Pociągnąłem za struny. Wydobył się piękny dźwięk. Zamknąłem oczy, i zacząłem śpiewać. Z serca. Dla mojego serca.

*kilka dni później*

*Emily*
  - Też cię kocham, a teraz spadaj na próbę. - powiedziałam do Niallera, po drugiej stronie słuchawki.
-' Huh, no dobrze, dobrze. - jęknął.
- Kocham cię, pozdrów tych debili.
-' Kretyni, macie pozdrowienia od Ems! - krzyknął, w tle rozległ się pisk Louisa.
Boże, czy ten chłopak kiedyś dorośnie?
-' Kocham cię. - powiedział, czule. - Uważaj na siebie. Odezwę się wieczorem, obiecuję.
- Pa. - powiedziałam i rozłączyłam się.
Powolnym krokiem zeszłam na dół, do kuchni, po której krzątał się Mike.
- Co tam, małpiszonie? - spytał, przegryzając grzankę. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na krzesełku obok niego.
 Przetarłam zaspane oczy i wcisnęłam kromkę chleba do opiekacza. Wyjęłam masło i ketchup.
 Zastanawiałam się co dziś będzie robił Nialler. Będzie miał, próbę: to oczywiste. Lecz do potem? Jak z chłopcami spędzają czas wolny? Tak jak w domu, wygłupiają się i nic nie robią, poza tym?
Może Paul, zagonił ich do jakiejś roboty, ale jakiej? Co oni mieliby robić? Przecież, te niewyżyte dzieci by jak zwykle coś popsuły, potłukły...

  Wczoraj wieczorem nagrałam Niallerowi wiadomość tekstową, lecz dzisiejszego ranka nie otrzymałam odzewu. Nic.
- Grzanki. - mruknął Mike.
- Hę?
- Grzanki, kretynko. - syknął, wskazując na opiekacz.
- Nie mogłeś wyjąć?! - warknęłam, energicznie wstając od stołu. Zmroziłam czarnowłosego, wzrokiem i wyjęłam spalone grzanki.
- Huhu, smacznego. - zaśmiał się kpiąco, wsuwając talerz do zmywarki.
Walnęłam go w ramię, a ten mi oddał. Potarłam bolące ramię.

  Kochające się rodzeństwo, a jakże by inaczej...
- Jesteś silniejszy kretynie!
- Peszek. - wzruszył ramionami i ruszył do góry.
Co za skończony kretyn! Westchnęłam i przysiadłam na krzesełku, z nogami podwiniętymi pod brodę.
  Ponownie włożyłam kromki chleba do opiekacza i tym razem przypilnowałam ich sobie. Podparłam się rękoma o blat, i położyłam głowę na nich. Ziewnęłam przeciągle. Od kilku dni źle sypiałam. Budziłam się co godzinę i nie mogłam później zasnąć...

  Państwo Shelley'owie zaprosili nas dziś na obiad. Pani Sarah Shelley nasza sąsiadka, była wspaniałą, energiczną kobietą. Często w wakacje u niej przesiadywałam. Lubiłam u niej bywać. Zaś pan Joe, starszy flegmatyczny mężczyzna z zamiłowaniem do motocykli jak ja i tata.
Pomyślałam o synu Joe i Sarah. Całkowicie inny charakter niż ojciec i matka.
  Nialler chciałby mieć dzieci. Starszego syna i młodszą córeczkę. A nawet trójkę dzieci. To było takie słodkie, jak mówił, że wiąże ze mną swoją przyszłość. Wierzyłam, że będziemy razem w przyszłości, ale kto wie co nas spotka?
"Bądź gotowa o 15. Pamiętaj, że idziemy na obiad do Shelley'ów". Sms, od taty. Niechętnie wyciągnęłam moje grzanki, szybko zjadłam i ruszyłam do łazienki, by wziąć długą, gorącą kąpiel.

 Zeszłam na dół ubrana w czarne spodnie i czarną koszulę, ze złotymi guziczkami i czarną prześwitującą koronką do połowy pleców. Mike i tata już czekali przy drzwiach.
- Serio musimy być elegancko ubrani? - spytałam z niezadowoleniem.
- Raz na jakiś czas możesz się ładnie ubrać. - mruknął Mike. Tata zdzielił go po głowie, a mnie obrzucił ostrzegawczym spojrzeniem. - A jej to już nie pieprzniesz?! - spytał rozjuszony czarnowłosy.
- Ona tylko spytała, a ty już musiałeś się doczepić. Już, wypad na dwór. - rozkazał tata i posłusznie wyszliśmy z domu, przekomarzając się jak małe dzieci.
  W domu Shelley'ów, zawsze było przytulnie. Klimat sprawiał, że czułeś się jak w domu. Mieli długą halę, za domem, gdzie pan Joe, miał swoje rupiecie.
Do ich domu wchodziło się dużymi brązowymi drzwiami, do ganeczku. Z ganeczku drzwi prowadziły do dużego salonu, urządzonego w stylu vintage. Stary zegar i stare odnowione kanapy. Duży drewniany stół, a obok stara szafa wypełniona książkami.
- Witajcie. - przywitała się radośnie gospodyni. Sarah Shelley, miała zmarszczki przy oczach, gdy się uśmiechała. Jej włosy, już siwe, spięte były w koka, i obwiązane dużą czerwoną chustką.
Ucałowała mnie w czoło, a Mike'a i tatę uściskała mocno.
- Siadajcie, na pewno jesteście już głodni. Zaraz podam do stołu. - powiedziała, znikając w kuchni.
Ruszyłam za nią. Kuchnia, także była w stylu vintage. Żółte szafki wiszące na ścianie, rozjaśniały małe pomieszczenie.

- Oh, Emily, mam do ciebie małą prośbę. - zwróciła się do mnie, podając dzbanek z herbatą. Spojrzałam na kobietę z wyczekiwaniem. - Czy mogłabyś zaopiekować się Travisem w środę koło szesnastej? - spytała.
Travis Shelley, jeden z wnuczków pani Shelley. Ośmiolatek, którego wręcz uwielbiałam. Był tak wspaniałym dzieciakiem, że aż nie miałam zamiaru odmawiać.
- Nie ma sprawy. I tak nie mam nic do roboty. - odparłam z uśmiechem. Odwzajemniła ciepły uśmiech i pogładziła mnie po ramieniu.
- Dobra idziemy jeść, bo aż stąd słyszę jak Mike'owi burczy w brzuchu. - roześmiała się i ruszyłyśmy do salonu.



  Hej miśki. Kurczę, mam nadzieję, że po taaak długiej przerwie mnie nie opuściliście. Przepraszam, bardzo bardzo przepraszam, że tyle czekaliście. :x

   Kocham Was, komentujcie! Wiecie ile to dla nie znaczy. Proszę, komentujcie. ♥

12 komentarzy = nowa piosenka. 

                                                                                                ~ Nils ♥